Zamki Caladale przeleżały ładnych parę tygodni w siedzibie Portalu nim ktoś w końcu pochylił się nad tym niepozornym, paskudnym pudełkiem. “No dobra, wezmę to”, powiedziałem i zabrałem do ogrania w domu. Wysypałem kafle, rozłożyłem instrukcję i humor z każdym z tych etapów mnie opuszczał. No bo pudło paskudne. No bo kafle słodkie, bajkowe, jak w grze dla dzieci, no bo instrukcja podejrzanie krótka. W co ja się znowu dałem wpakować…
Jest coś takiego w człowieku, że on lubi żeby było ładnie. Oczywiście dla każdego z nas ładnie oznacza coś zupełnie innego, ale mamy w sobie tą wewnętrzną potrzebę, żeby świat wokół nas był w harmonii.
Nie wiedzieć kiedy zapomniałem o tym, że pudło paskudne, że całość trochę dziecinna, że reguły proste i zacząłem w olbrzymim skupieniu budować najlepszy zamek pod słońcem. Włączyła się ta potrzeba harmonii, ta potrzeba układania kafli tak, by wszystko do siebie pasowało, by walczyć o punkty, ale też, żeby całość po prostu dumnie się prezentowała. Nagle się okazało, że Merry doprowadza mnie do szału podbierając potrzebny mi kafelek, nagle okazało się, że zacieram ręce z zadowoleniem widząc co pojawiło się na planszy i co mogę pobrać i jak pięknie dopnie mi się prawa wieża mojej upiornej budowli, nagle okazało się, że spoglądam na konstrukcję Merry i z wyższością i dumą stwierdzam, że mój zamek jest “so much better”.
No a potem niestety gra się skończyła i musiałem przerwać budować, musieliśmy zakończyć zabawę i przejść do punktowania. Mój zamek przyniósł mi całą furę punktów, choć gdybym zagrał nieco inaczej, gdybym nie zaryzykował i nie zaczął na siłę rozwijać tego lewego skrzydła to dopiero bym zapunktował epicko!
“Gramy jeszcze raz!” zarządziła Merry. Zagraliśmy, zagraliśmy od razu, bo chcieliśmy spróbować jeszcze raz zbudować zamek idealny, piękny, zbalansowany, warty milion punktów. A potem zagraliśmy i trzeci raz, już w Firmie, kiedy prezentowałem grę działowi handlowemu i zagraliśmy wiele kolejnych razy. Brzydkie kaczątko okazało się być wcale okazałym łabędziem, a prosta gra o budowaniu zamku dawała nam najczystszą satysfakcję budowania czegoś co się spina, czegoś co fajnie wygląda, czegoś co wykręci nam najwięcej punktów zwycięstwa. Dopasowywanie różnych elementów, planowanie jak rozbudujemy zamek, wybieranie wież i kolejnych elementów konstrukcji dawało zaskakująco dużo satysfakcji.
Kiedy w końcu zapadła decyzja, że chcemy polskiej edycji, że gra idealnie wpisze się do linii 2 Pionków, że chcemy by gracze w Polsce poczuli tą samą frajdę co my, pozostał problem okładki. Dział handlowy jęczał i wił się, narzekał, że to się nie sprzeda, że ciemne, paskudne, że okładka nie obiecuje tego, co gra ma w sobie, że cały jej potencjał i fajność są zakryte za ciemnofiloteowym paskudztwem. Krótka debata w Firmie i decyzja, że wierzymy w Zamki Caladale, że ta gra ma wielki potencjał i że zasługuje na przepiękną ilustrację na pudełku. Zmieniliśmy pudełko. Polska edycja jest absolutnie wyjątkowa. Z brzydkiego kaczątka wyrósł nam zajebisty łabędź.
– Ignacy Trzewiczek